Chris Cornell – Euphoria Morning

_DSC0256

To nie jest prawdziwy tytuł. Literówka sprawiła, że z żałoby powstał poranek. Sam dużo takich błędów znajduję w testach, listach, pracach domowych. Z szampana jest szampon, a z nieznajomości języka z farta robi się pierd. Można się czasem pośmiać. Ciekaw jestem czy Chrisowi było do śmiechu gdy album z błędem pojawił się na półkach sklepowych. Dlaczego zgodził się na tę zmianę? Ja bym chyba tego tak nie zostawił.

Najbardziej „popowy” (z tych, które akceptuję) materiał Cornella. Popowy, ale wciąż z rockowym duchem. Tyle tu pięknych kompozycji, melodii, pięknych gitar. Tak w ogóle mam wrażenie, że to najlepszy wokalnie materiał Cornella. Nie jest ukryty za ścianą gitar jak w Soundgarden. Taki powrót trochę do Temple of the Dog. Najbardziej ze świątynią kojarzy mi się „When I’m Down”.

Najbardziej niepojącym dla mnie numerem jest Follow my Way. Jest coś w tym numerze, że kojarzy mi się z niedoszłym tytułem albumu. Jest tak okrutnie smutny. Łatwo popaść w melancholię przy tym albumie. Bardzo dużo tu takich ponurych smutków. Teksty, wokal Chrisa i te płaczące gitary Johanessa.

_DSC0257-001

Nie zawsze jest smutno. Najweselszym chyba klimatem jest Wave goodbye, który ma bardzo ciekawy groove. Głównie przez bas  ma jak dla mnie coś z klimatu RHCP.

Sweet Euphoria to w całości wykonanie Cornella. Słowo ‚Dandelion” pojawi się jeszcze w jego twórczości. Ładne to. Uwielbiam refren Moonchild – cudo. Po prostu odpływam przy tym numerze. Troszkę kojarzy mi się z Soundgarden z okresu Superunknown. Ładne melodie, ciekawe teksty – profesjonalna robota. Dziwię się, że ten album nie odniósł sukcesu. Takie kawałki jak Dissapearing One – kolejny ciekawy numer. Świetnie brzmią tam klawisze, które nagrywała Natasha Shneider.

Cornell ma ogromną łatwość tworzenia niepokoju. Taki kawałek jak Pillow of your bones po raz kolejny ma coś w sobie. Nie podoba mi się tylko ta wstawka w środku przed akustyczną gitarą. Jednak potem znowu jest ten typowy refren. Jak z takimi melodiami Chris nie odniósł sukcesu. Naprawdę nie mam pojęcia.

No i na koniec najlepszy, mój cudny kawałek – Steel Rain. Potrafię go słuchać po kilka razy pod rząd. Pamiętam jak go usłyszałem pierwszy raz nie mogłem się oderwać. Co za wokal – WOW! Mnie po prostu wbija za każdym razem. Czy można stworzyć głosem coś smutniejszego? Arcydzieło, po prostu arcydzieło. No i te potęgujące klimat na gitarze płaczące solo. Piękny numer – do momentu outro – po co to? Spsuło mi to klimat jednak. Ogólnie tak, ten numer kojarzy mi się trochę z numerem Moth, który to Chris stworzył z Audioslavem kilka lat później. Podobny jeśli chodzi o wokal.

_DSC0258-001

W mojej wersji na koniec jest jeszcze Can’t Change Me w wersji francuskiej. Mogło by tego też nie być. Wersja angielska jest o wiele lepsza. Nie mówię tego ze względu na tekst. Chodzi o to dodatkowe instrumentarium w drugiej wersji. Brrrr. Taki potworek się zrobił z dobrego numeru. Takie moje zdanie.

Okładkowo nie jest ładnie. Brzydkie to zdjęcia takie – za dużo tego Cornella wszędzie. Tak jak w Soundgarden zespół raczej nie pokazywał się na okładkach, tak tutaj przesadzono. Na każdej focie jest ten dziwny wąs Chrisa. W ogóle jakiś taki brzydal on z tamtego czasu jest. Tak mi się wydaje jakoś.

Płyta dobra na wieczór. Jak ma się ochotę posłuchać ładnych piosenek. Można nawet sobie pośpiewać. Mnie na przykład cięzko się od tego powstrzymać we Flutter Girl. Ten album kiepsko sprawdza się w aucie. Zabierałem go kilka razy na trasę. Jakoś nigdy  nie załączyłem. Zdarza mi się to tylko w domu.

10 Komentarzy Dodaj własny

  1. no1objector Marcin Dominiak pisze:

    Tego, że płyta miała nazywać się inaczej nie wiedziałem, aż dziw, bo ja uwielbiam takie fakty, które mogą się przydać w Milionerach 🙂 Gdyby tak pomyłkę naprawiono, to te z błędem osiągały by zapewne niebotyczne ceny. Pamiętam, że w przypadku Vs. Pearl Jam pojawiło się kilka wersji okładki, co związane było ze zmianą tytułu płyty w ostatniej chwili. Mój przyjaciel będąc w Stanach nieświadomie nabył w jakimś antykwariacie taką właśnie edycję w Ecopaku, gdzie na okładce nie ma tytułu w ogóle. Lucky bastard 🙂 A co do Cornella, to pamiętam, że tak bardzo zasłuchany byłem w Soundgarden w tamtym czasie, że dla mnie Euphoria okazała się chyba za ładna właśnie. Poleżała trochę na półce, a potem sprzedałem ją i mam nadzieję, że służy komuś innemu.

    1. tomilol pisze:

      oj wiem o VS wiem, mam nawet dwie wersje (winyl i CD znacznei się różnią) 🙂 .. mi Cornell przypasił bo byłem już po etapie fascynacji SG – a brakowało mi Cornellowego wokalu – potem zapomniałem o tym albumie jak pojawił się Audioslave

  2. Rolu pisze:

    Też miałem problem z tym albumem, trochę posłuchałem i płytka poszła na allegro – teraz ma innego właściciela:)

    1. tomilol pisze:

      a ja sobie zapuszczam czasem.. natomiast z późniejszymui solowymi CC mam problem ( i wcale nie chodzi mi o Scream) ..

  3. Monika pisze:

    A ja bym nawet chętnie tę płytkę miała na swojej półce 🙂 Soundgarden bardzo lubię, Audioslave także, tak jak i tę, i następną płytę solową Chrisa. Zgadzam się co do She Can’t Change Me w wersji francuskiej – brrr! Trochę smętnie jest chwilami, ale ogólnie mi się podoba.

    1. tomilol pisze:

      polecam.. z czasem płyta nabrała smaku 🙂 … przegryzła się 🙂

  4. Dave pisze:

    Pamiętam, że puściłem swojej ówczesnej dziewczynie, która studiowała na Romanistyce „Can’t Change Me” we francuskiej wersji. Ciekaw byłem jej opinii, co do francuskiego Chrisa. Ręce jej opadły jak to usłyszała 😀 podejrzewam, że rodowity Francuz miał jeszcze większą polewkę.
    A sama płyta z perspektywy późniejszych solowych dokonań Chrisa, naprawdę niezła, uwielbiam „Pillow of Your Bones”, reszta też daje radę.

    1. tomilol pisze:

      ooo .. bo już myślałem, że tylko mi się podoba 🙂

  5. Stary_Zgred pisze:

    Przywiozłam tę płytę z podróży na Ukrainę – moje wydanie wygląda ciut „biedniej”, jeśli chodzi o okładkę, ale jakość dźwięku nadal jest piękna. Głos Cornella działa na mnie jak afrodyzjak, więc trudno mi spojrzeć na „Euphoria morning” obiektywnie – po prostu się zasłuchuję i płynę 🙂 Budzę się przy ostatnim utworze, który jak najszybciej wyłączam – razi mnie „kanciasty” sposób wymawiania francuskich słów przez Chrisa. Taki sam grzech ma na swoim koncie Sting. Na szczęście obaj panowie popełnili niewiele francuskojęzycznych tekstów.

    1. tomilol pisze:

      dokładnie.. te francuskie okropieństwo.. bleeeee

Dodaj odpowiedź do Dave Anuluj pisanie odpowiedzi